Leżeliśmy już w łóżku, lekko zmęczeni dniem. Już nie długo wracamy w trasę. Tak! Hura! Tak bardzo się cieszę.
- Nie... Jestem tak podekscytowana nową trasą, że nie mogę zasnąć. - zaśmiałam się cicho.
- Ja też. Ale wiesz... Myślę, że chciałbym się spotkać z rodzicami i siostrami przed trasą. Bo wiesz... Później to będzie kicha, żeby do nich przyjechać, bo będziemy mieli napięty grafik i tak dalej... I chciałbym, żebyś pojechała ze mną do Bradford. Za tobą pewnie też tęsknią. Możliwe, że nawet bardziej niż za mną. Szczególnie Safaa, Waliyh i Doniya... Szaleją za tobą. Jesteś dla nich wzorem do naśladowania, szczególnie dla młodych. - powiedział.
- Miło mi to słyszeć, ale to nie możliwe, żeby twoja rodzina tęskniła za mną bardziej niż za tobą. Wszyscy są z ciebie dumni, za to co odniosłeś... Z resztą ja też jestem z ciebie dumna. I z radością będę mogła powiedzieć naszym dzieciom, że ich tata to prawdziwy bohater, szczególnie dla mnie. Pogodziłeś mnie z bratem, pomogłeś mi spełnić marzenia, chciałeś zabić mojego ex za to co mi zrobił... Prawdziwy bohater... Wymarzony książę z bajki. - odparłam.
- A ty jesteś bohaterką dla mnie. Bierzesz udział w różnych akcjach charytatywnych, nawet urządziłaś taki koncert, a wyprawa do Ghany? I to nie z powodu Comic Relief... Nie poddałaś się mimo wielu przeciwności, na przykład, mój chory charakter i twój Acoustic Concert, później stracony głos, święta w Bradford i Justin i wiele innych. Nigdy nie okazałaś słabości, gdzie inni to już by się sami zabili. Na prawdę. To ja jestem z ciebie dumny. - rzekł na jednym wdechu.
- Przestań. Ja po prostu robię to co kocham, jeżeli chodzi o te akcje charytatywne. A jeżeli chodzi o pozostałe rzeczy, takie jak stracony głos, czy Justin, to cierpię. To boli jak ktoś rozdrapuje stare rany i jeszcze sypie solą na nie.- powiedziałam.
- Ruchaj, albo bądź wyruchany... - wypowiedział.
- Dokładnie. Ból domaga się, by go odczuwać. - zaśmiałam się cicho.
- To jak, pojedziesz ze mną do Bradford? - spytał.
- Z chęcią z tobą pojadę do Bradford. - złożyłam na jego ustach pocałunek.
- Więc chodźmy już spać. - ułożył się na lewy bok, twarzą do mnie. Ja leżałam na plecach z rękami ułożonymi pod głową. Zayn położył swoją lewą dłoń na mój brzuch. Ja położyłam swoją prawą dłoń na jego.
[Następnego dnia.]
Dziś obudziłam się pierwsza. Zayn tak słodko spał. Złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach, po czym wyślizgnęłam się z jego objęcia i poszłam wziąć prysznic. Myślałam nad nową fryzurą i kolorem włosów. W prawdzie mam już kupioną farbę, tylko muszę zgadać z Lou Teasdale. Wiem, że chce pobyć trochę czasu z Tom'em i Lux. Po długim prysznicu owinięta w ręcznik, poszłam do garderoby. Zaczęłam przeglądać wieszaki, aż w końcu zdecydowałam się na TEN zestaw. Z ciuchami w dłoni powędrowałam do mojej toaletki, która była akurat w garderobie. Zrobiłam delikatny makijaż, tzw. dzienny. Nadal byłam w ręczniku. Gdy skończyłam make-up i zanim założyłam na siebie ubrania poszłam po buty.
- Gdzieś się wybierasz, słońce? - usłyszałam jego jeszcze zaspany głos.
- Już wstałeś? - zignorowałam jego pytanie i spojrzałam na niego.
- Jak widać... A kiedy ty wstałaś? - spytał.
- Jakieś 2 godziny temu. Wzięłam długi prysznic i ogarniam się tutaj. - powiedziałam.
- Oh... Mogłaś mnie obudzić, bym ci pomógł... - uśmiechnął się zadziornie.
- Ha ha ha. Nie. A tak w ogóle... To kiedy masz zamiar jechać do Bradford? - spytałam.
- Nie wiem... Jakoś po śniadaniu? Chyba, że masz jakieś plany na dzisiaj, to wyjazd możemy przełożyć... Jak chcesz... - na jego słowa się zaśmiałam. - Z czego się śmiejesz?
- Już wiem, czemu chłopacy mówią do ciebie pantofelek. Skarbie, dopasuję się. - powiedziałam opanowując śmiech.
- Pantofelek? Niby kiedy tak mówią? - zdziwił się.
- Zawsze, jak ciebie nie ma w pobliżu. Jak do mnie piszą, albo dzwonią, bo nie mogą się do ciebie dodzwonić, albo tobie nie chce się odbierać to mówią o tobie "Pantofelek"... - wyjaśniłam.
- To wiele wyjaśnia. No to jedziemy dzisiaj po śniadaniu i spędzimy tam resztę wolnego. To znaczy ja tam spędzę wolnego, ty możesz wcześniej wrócić. Jak chcesz. - powiedział pewniejszym głosem.
- Jednak wolę Pantofelka. Zostanę tam z tobą resztę wolnego, czyli jakiś tydzień, półtora. - zaśmiałam się.
- Pantofelka... - prychnął. - Nie to, że nim jestem. Po prostu wolę uzgadniać wszystkie, prawie wszystkie decyzje z tobą. Bo nie wiem, czy masz plany, czy w ogóle chcesz ze mną jechać, a nawet jeśli to ile chcesz tam być... - powiedział.
- Wiem, kotku. Idź się ogarnij, a ja się ubiorę i zacznę nas pakować, okay? - spytałam.
- Czemu nas? Umiem się spakować. - zaśmiał się lekko zdziwiony.
- Godzina prysznic, 2 godziny fryzura i kolejne 2 na zdecydowanie się w co masz się ubrać. Każdy wie, że lubisz dobrze wyglądać, ale to już lekka przesada. Idź. - powiedziałam.
- Zawsze możesz mi pomóc. - rzucił zadziornie.
- Spadaj. Jedynie uszykuję ci jakieś ciuchy, żeby zaoszczędzić czasu. - odparłam.
- Jasne... - mruknął i poszedł.
Ubrałam się w moje ciuchy i z jednej z szaf Zayn'a wyciągnęłam 2 duże torby. Najpierw spakowałam jego ciuchy i uszykowałam co ten kochany debilek ma na siebie ubrać. Gdy skończyłam wzięłam się za swoje ubrania. Wzięłam większość letnich ciuchów, w końcu ostatnie 2 tygodnie lata. Chociaż tu ciągle pada. Trudno. Usłyszałam trzask.
- Kurwa! - usłyszałam jak Zayn przeklina.
Podbiegłam do drzwi łazienki.
- Zayn, wszystko okay? Co się tam stało? - pytałam pukając w drzwi. - Zayn, otwórz mi.
- Jest okay. Przez przypadek zbiłem fiolkę z moim ulubionym perfumem. Pech chciał, że rozbił mi się na ręce... - otworzył drzwi.
- Bruno Banani? Zayn nie jest okay, skoro perfum zbił ci się na ręce. Pokaż mi tą rękę. - powiedziałam wchodząc do środka. - Jezu Zayn! Niech cię cholera...! Trzeba to opatrzyć!
- To nic. Przemyje się wodą i naklei kilka plasterków i będzie okay... - mruknął.
- Nic?! Siadaj na wannie i mnie nie denerwuj. Zajmę się tym. - powiedziałam.
- Dobrze, pani doktor. - usiadł na wannie, jak mu kazałam, a ja z szafki wyciągnęłam apteczkę. Usiadłam mu na jednej nodze i chwyciłam jego prawą dłoń.
- Będzie szczypać. - powiedziałam i polałam mu wodą utlenioną.
- Kurw! - krzyczał. - Kobieto, to boli!
- Mówiłam, że będzie szczypać. Nie denerwuj się tak. Rana jest oczyszczona, teraz będę sprawdzać, czy nie schował się gdzieś w ranie kawałek szkła, a to będzie bardziej boleć, bo zrobię to pęsetą. - odpowiedziałam spokojnie.
- O nie nie nie... Nie ma mowy. - zaprotestował i zabrał rękę.
- Oh, czyli wolisz jechać do szpitala? - spytałam.
- Nie! - powiedział szybko.
- Więc daj rękę. - odparłam.
- Masz. Ale szyć mi nie będziesz? - spytał przerażony.
- Nie... Aż tak poważne to nie jest. Chyba. - mruknęłam ostatnie słowo.
- Cholera... Proszę zrób to w miarę szybko... To strasznie boli! - jęczał.
Kawałki szkła wyciągnęłam, znów polałam mu tą wodą utlenioną i opatrzyłam.
- Gotowe. - Powiedziałam.
- Dziękuję. Pocałujesz, żeby nie było kuku? - spytał uśmiechając się.
- Nie. - powiedziałam.
- A mogę ja pocałować ciebie? - ciągnął.
- Możesz. - zgodziłam się.
Jedną dłoń położył na mojej talii, a drugą na policzku. Ja zawiesiłam ręce na jego szyi, z czego jedną dłonią bawiłam się jego włosami. Wpił się w moje usta. Nie przerywając całowania przysunął mnie bliżej siebie.
- Em... Powinniśmy... Powinniśmy się szykować. Szczególnie ty... - powiedziałam.
- No tak. Jak bardzo cię rozpraszam? - spytał śmiejąc się.
- Za bardzo. - odpowiedziałam.
- A co będzie jak zdejmę ten ręcznik? - znów zapytał.
- Gwałt. - odparłam bez namysłu.
- Mnie pasuje. - cmoknął mnie.
- Wiesz, że nasi współlokatorzy lubią wchodzić bez pukania... Wolałabym uniknąć miny Lou, jak ruchasz się z jego młodszą siostrzyczką. Ostatnio prawił mi na ten temat kazania. Ty też chcesz tego uniknąć i nie chcesz wysłuchiwać jego kazań. - powiedziałam.
- Prawdę mówiąc, to już słyszałem kazania Louis'a o antykoncepcji, kwiatkach i pszczółkach i groził mi... - zaśmiał się.
- Groził ci? - zdziwiłam się.
- Ta... Cytuję: "Lepiej, żebym was nie przyłapał, bo to ty zginiesz marnie Malik! To moja mała siostrzyczka! Gorzej z tobą będzie, jak ją zranisz, Zayn. Uważaj na nią."... Czy jakoś tak. - powiedział.
- Histeryzuje, ale wiesz... Pewnie czuje się winny za to, że prawie się przez niego zabiłam i oczywiście Justina i za to, że ukradł mi marzenia. A po za tym, to mamy tylko siebie, jeżeli chodzi o więzy rodzinne. - odparłam. - No tak... Wiele narozrabiał, teraz chce to naprawić. Ale nie musi być taki groźny. - stwierdził.
- Ta... Wystarczy, że będziesz przy nim się pilnować i będzie wszystko okay. - wybuchnęłam śmiechem, jak zobaczyłam wyraz twarzy Malika na słowa "Będziesz się pilnować". Bezcenne.
- To będzie dopiero jazda. - westchnął.
- Nieważne. Lepiej mi powiedz, gdzie mnie zabierzesz najpierw, jak dojedziemy do Bradford. W święta nigdzie nie byliśmy pozwiedzać. - zmieniłam temat.
- Tam, gdzie nogi nas same zaniosą. Nie wiem, czy Bradford jest godne twojego zwiedzania... - powiedział.
- Oh, czyli są tam jakieś dziecinne wstydy, skoro tak mówisz. - zaśmiałam się.
- Można tak powiedzieć, aczkolwiek, ja bym tak nie powiedział. - mruknął.
- Ubieraj się, a ja idę na śniadanie. - pocałowałam go przelotnie i wstałam szybko zostawiając go w łazience.
Heh, jestem ciekawa co mnie w Bradford spotka...
_______________________________________________________________
Hej i oto kolejny :)
May xx
- Gdzieś się wybierasz, słońce? - usłyszałam jego jeszcze zaspany głos.
- Już wstałeś? - zignorowałam jego pytanie i spojrzałam na niego.
- Jak widać... A kiedy ty wstałaś? - spytał.
- Jakieś 2 godziny temu. Wzięłam długi prysznic i ogarniam się tutaj. - powiedziałam.
- Oh... Mogłaś mnie obudzić, bym ci pomógł... - uśmiechnął się zadziornie.
- Ha ha ha. Nie. A tak w ogóle... To kiedy masz zamiar jechać do Bradford? - spytałam.
- Nie wiem... Jakoś po śniadaniu? Chyba, że masz jakieś plany na dzisiaj, to wyjazd możemy przełożyć... Jak chcesz... - na jego słowa się zaśmiałam. - Z czego się śmiejesz?
- Już wiem, czemu chłopacy mówią do ciebie pantofelek. Skarbie, dopasuję się. - powiedziałam opanowując śmiech.
- Pantofelek? Niby kiedy tak mówią? - zdziwił się.
- Zawsze, jak ciebie nie ma w pobliżu. Jak do mnie piszą, albo dzwonią, bo nie mogą się do ciebie dodzwonić, albo tobie nie chce się odbierać to mówią o tobie "Pantofelek"... - wyjaśniłam.
- To wiele wyjaśnia. No to jedziemy dzisiaj po śniadaniu i spędzimy tam resztę wolnego. To znaczy ja tam spędzę wolnego, ty możesz wcześniej wrócić. Jak chcesz. - powiedział pewniejszym głosem.
- Jednak wolę Pantofelka. Zostanę tam z tobą resztę wolnego, czyli jakiś tydzień, półtora. - zaśmiałam się.
- Pantofelka... - prychnął. - Nie to, że nim jestem. Po prostu wolę uzgadniać wszystkie, prawie wszystkie decyzje z tobą. Bo nie wiem, czy masz plany, czy w ogóle chcesz ze mną jechać, a nawet jeśli to ile chcesz tam być... - powiedział.
- Wiem, kotku. Idź się ogarnij, a ja się ubiorę i zacznę nas pakować, okay? - spytałam.
- Czemu nas? Umiem się spakować. - zaśmiał się lekko zdziwiony.
- Godzina prysznic, 2 godziny fryzura i kolejne 2 na zdecydowanie się w co masz się ubrać. Każdy wie, że lubisz dobrze wyglądać, ale to już lekka przesada. Idź. - powiedziałam.
- Zawsze możesz mi pomóc. - rzucił zadziornie.
- Spadaj. Jedynie uszykuję ci jakieś ciuchy, żeby zaoszczędzić czasu. - odparłam.
- Jasne... - mruknął i poszedł.
Ubrałam się w moje ciuchy i z jednej z szaf Zayn'a wyciągnęłam 2 duże torby. Najpierw spakowałam jego ciuchy i uszykowałam co ten kochany debilek ma na siebie ubrać. Gdy skończyłam wzięłam się za swoje ubrania. Wzięłam większość letnich ciuchów, w końcu ostatnie 2 tygodnie lata. Chociaż tu ciągle pada. Trudno. Usłyszałam trzask.
- Kurwa! - usłyszałam jak Zayn przeklina.
Podbiegłam do drzwi łazienki.
- Zayn, wszystko okay? Co się tam stało? - pytałam pukając w drzwi. - Zayn, otwórz mi.
- Jest okay. Przez przypadek zbiłem fiolkę z moim ulubionym perfumem. Pech chciał, że rozbił mi się na ręce... - otworzył drzwi.
- Bruno Banani? Zayn nie jest okay, skoro perfum zbił ci się na ręce. Pokaż mi tą rękę. - powiedziałam wchodząc do środka. - Jezu Zayn! Niech cię cholera...! Trzeba to opatrzyć!
- To nic. Przemyje się wodą i naklei kilka plasterków i będzie okay... - mruknął.
- Nic?! Siadaj na wannie i mnie nie denerwuj. Zajmę się tym. - powiedziałam.
- Dobrze, pani doktor. - usiadł na wannie, jak mu kazałam, a ja z szafki wyciągnęłam apteczkę. Usiadłam mu na jednej nodze i chwyciłam jego prawą dłoń.
- Będzie szczypać. - powiedziałam i polałam mu wodą utlenioną.
- Kurw! - krzyczał. - Kobieto, to boli!
- Mówiłam, że będzie szczypać. Nie denerwuj się tak. Rana jest oczyszczona, teraz będę sprawdzać, czy nie schował się gdzieś w ranie kawałek szkła, a to będzie bardziej boleć, bo zrobię to pęsetą. - odpowiedziałam spokojnie.
- O nie nie nie... Nie ma mowy. - zaprotestował i zabrał rękę.
- Oh, czyli wolisz jechać do szpitala? - spytałam.
- Nie! - powiedział szybko.
- Więc daj rękę. - odparłam.
- Masz. Ale szyć mi nie będziesz? - spytał przerażony.
- Nie... Aż tak poważne to nie jest. Chyba. - mruknęłam ostatnie słowo.
- Cholera... Proszę zrób to w miarę szybko... To strasznie boli! - jęczał.
Kawałki szkła wyciągnęłam, znów polałam mu tą wodą utlenioną i opatrzyłam.
- Gotowe. - Powiedziałam.
- Dziękuję. Pocałujesz, żeby nie było kuku? - spytał uśmiechając się.
- Nie. - powiedziałam.
- A mogę ja pocałować ciebie? - ciągnął.
- Możesz. - zgodziłam się.
Jedną dłoń położył na mojej talii, a drugą na policzku. Ja zawiesiłam ręce na jego szyi, z czego jedną dłonią bawiłam się jego włosami. Wpił się w moje usta. Nie przerywając całowania przysunął mnie bliżej siebie.
- Em... Powinniśmy... Powinniśmy się szykować. Szczególnie ty... - powiedziałam.
- No tak. Jak bardzo cię rozpraszam? - spytał śmiejąc się.
- Za bardzo. - odpowiedziałam.
- A co będzie jak zdejmę ten ręcznik? - znów zapytał.
- Gwałt. - odparłam bez namysłu.
- Mnie pasuje. - cmoknął mnie.
- Wiesz, że nasi współlokatorzy lubią wchodzić bez pukania... Wolałabym uniknąć miny Lou, jak ruchasz się z jego młodszą siostrzyczką. Ostatnio prawił mi na ten temat kazania. Ty też chcesz tego uniknąć i nie chcesz wysłuchiwać jego kazań. - powiedziałam.
- Prawdę mówiąc, to już słyszałem kazania Louis'a o antykoncepcji, kwiatkach i pszczółkach i groził mi... - zaśmiał się.
- Groził ci? - zdziwiłam się.
- Ta... Cytuję: "Lepiej, żebym was nie przyłapał, bo to ty zginiesz marnie Malik! To moja mała siostrzyczka! Gorzej z tobą będzie, jak ją zranisz, Zayn. Uważaj na nią."... Czy jakoś tak. - powiedział.
- Histeryzuje, ale wiesz... Pewnie czuje się winny za to, że prawie się przez niego zabiłam i oczywiście Justina i za to, że ukradł mi marzenia. A po za tym, to mamy tylko siebie, jeżeli chodzi o więzy rodzinne. - odparłam. - No tak... Wiele narozrabiał, teraz chce to naprawić. Ale nie musi być taki groźny. - stwierdził.
- Ta... Wystarczy, że będziesz przy nim się pilnować i będzie wszystko okay. - wybuchnęłam śmiechem, jak zobaczyłam wyraz twarzy Malika na słowa "Będziesz się pilnować". Bezcenne.
- To będzie dopiero jazda. - westchnął.
- Nieważne. Lepiej mi powiedz, gdzie mnie zabierzesz najpierw, jak dojedziemy do Bradford. W święta nigdzie nie byliśmy pozwiedzać. - zmieniłam temat.
- Tam, gdzie nogi nas same zaniosą. Nie wiem, czy Bradford jest godne twojego zwiedzania... - powiedział.
- Oh, czyli są tam jakieś dziecinne wstydy, skoro tak mówisz. - zaśmiałam się.
- Można tak powiedzieć, aczkolwiek, ja bym tak nie powiedział. - mruknął.
- Ubieraj się, a ja idę na śniadanie. - pocałowałam go przelotnie i wstałam szybko zostawiając go w łazience.
Heh, jestem ciekawa co mnie w Bradford spotka...
_______________________________________________________________
Hej i oto kolejny :)
May xx
twitlonger.com/show/n_1s70n45 Polish Directioners CZYTAMY DO KOŃCA I BIERZEMY UDZIAŁ :D <--- PRZESYŁAJCIE DALEJ :D
OdpowiedzUsuń