środa, 18 czerwca 2014

36. To moja kanapa!

Wróciliśmy cali mokrzy. Paul nas trochę wyzywał. Chłopacy ćwiczyli choreografię, a ja ćwiczyłam na scenie piosenki. Jo siedziała na widowni.
- Szczerze mówiąc nie mam siły na dzisiejszy koncert. Najchętniej położyłabym się na moją kochaną czerwoną kanapę i pooglądała TV. - Podeszłam do niej.
- Haha, napisz piosenkę o leniuchowaniu jak Bruno Mars. - Zaśmiała się.
- Ej, to nie głupi pomysł... Idę po gitarę. - Pobiegłam po instrument.
Usiadłyśmy na scenie i zaczęłyśmy komponować o tym, jaka to jestem leniwa ostatnimi czasy. Było mnóstwo zabawy. Później zajęłam się piosenkami na dzisiejszy wieczór. Stwierdziłam, że nowa piosenka pt. "One Lazy Daydream" zaśpiewam w Australii.
***
- Było bosko Meggie. Jak zwykle z resztą. - Zayn pocałował mnie.
- To teraz do Nowego Jorku. - Powiedziałam.
Już po koncercie. Dublin mamy za sobą.
- Dokładnie. - Uśmiechnął się.
Biegliśmy wszyscy do busa. Gdy już każdy znalazł swoje miejsce.
- Walę was. Idę spać. - Powiedziałam i położyłam się na samej górze łóżka piętrowego. Zayn położył się obok mnie. - Co ty robisz?
- Kładę się obok mojej dziewczyny. - Uśmiechnął się szeroko.
- Aha... Ale ty wiesz, że każdy ma swoje łóżko? - Zdziwiłam się.
- Ale ja wolę z tobą. - Odparł.
- Jak chcesz. Dobranoc. - Obróciłam się do niego dupą i poszłam spać.
Chwilę później poczułam jak ktoś mnie budzi. Przeciągnęłam się i sprawdziłam kto to. Paul. Menedżer i ochroniarz.
- Przepraszam Meggie. Musiałem cię obudzić. - Powiedział.
- Gdzie Zayn? - Spytałam.
- Musieliśmy go wyprowadzić. Powiedział, że mamy cię nie budzić, ale musisz nagrać nowe piosenki... Sorry Meggie. Też tego nie chcę. - Paul.
- Nic się nie stało. To nie twoja wina. - Wstałam i poszłam za Paul'em.
Poszliśmy do domu Petera. Nagrywamy u niego. Zayn właśnie kończył nagrywanie swojej solówki w piosence. Oczy miał zamknięte. Zawsze ma jak nagrywa. Tylko wtedy może się skupić na tym co robi najlepiej. Nie licząc rysowania i tańczenia.
- Dobra Zayn, jesteś wolny. Teraz Harry. - Peter.
- Przepraszam Meggie. Nie chciałem, żeby cię budzili. - Zayn mnie przytulił.
- Ja też... - Wtuliłam się w niego.
Czekałam jeszcze, aż Niall i Liam nagrają swoje solówki. Ja nagrywałam później swoje piosenki. Tak więc o 5 rano wyszliśmy z domu Petera i jechaliśmy dalej.
Siedziałam w samolocie ze swoim szkicownikiem i rysowałam co przyszło mi na myśl.
- Megan? - Z moich zamyśleń wyrwał mnie Zayn.
- Hm? - Nie odrywałam wzroku od szkicownika.
- Kochasz mnie? - Spytał.
- Słucham?! - Omal się nie zakrztusiłam własną śliną.
- No kochasz mnie, czy nie? - Pytał.
- Oczywiście, że tak. Skąd ci takie coś przemknęło przez głowę? -Spojrzałam na niego.
- Miałem ostatnio dziwny sen. Był taki realny. Muszę się przyznać, że pierwszy raz w życiu się bałem. Ale nie dlatego, że było jakieś straszydło. Bałem się tego, że mogłem cię stracić, przez byle co.
- Dziwaczejesz. Nigdy cię nie opuszczę. Nie puścił byś mnie. Przykuł kajdankami do siebie, albo przywiązał do łóżka, albo coś...
- Meggie! To nie śmieszne.
- Zen... - usiadłam mu na kolana odkładając szkicownik na bok. - Kocham cię, rozumiesz? Nawet jeśli byś mnie nie chciał, nie opuściłabym cię. Jestem natrętnym dzieckiem. Co jak co, ale po tobie czegoś takiego się nie spodziewałam...
- Jesteś strasznie natrętnym dzieckiem. Ale wiedz, że ja też nigdy cię nie opuszczę. Przykuję cię kajdankami do siebie. I wtedy będą mogli o nas powiedzieć, że jesteśmy ze sobą NA ZAWSZE.
- No widzisz... Nawet jak bym chciała odejść do bym nie mogła. Sam wiesz.
- Kocham cię, Meggie.
- A ja kocham ciebie. - Po moich słowach złączył nasze usta w jedność.
Zsunęłam się na swoje miejsce i kontynuowałam rysowanie.
- Co tam masz? - Spytał zabierając mi szkicownik.
- Robię projekty efektów i innych akcesoriów do nowej piosenki. Będę ją śpiewała w Sydney.
- Wow... Nikt nie kłamie mówiąc, że jesteś jednoosobową armią.
- Lubię robić wszystko sama. Chcę robić wszystko po swojemu. Nienawidzę jak ktoś mi się wcina i wszystko psuje. Więc oddawaj szkicownik i mi nie przeszkadzaj.
- Masz, tylko nie bij. Jeszcze mi zależy na mojej twarzy.
- Wiesz... Myślałam dużo o nas...
- Chcesz ze mną zerwać?! No wiesz! Jeszcze przed chwilą mi mówiłaś, że mnie kochasz!
- Nic z tych rzeczy...
- Więc o co chodzi?
- Myślałam o tym, co by ze mną było, gdybym nadal nienawidziła Louis'a i nie zaufała tobie. Albo bym już nie żyła, albo planowała to zrobić. A teraz spójrz. Mam ciebie i brata, plus 5 wspaniałych przyjaciół i mam praktycznie wszystko pod nosem. Mówiąc, że mam wszystko mam na myśli to, że spełniam swoje marzenia, mam niesamowicie upartego jak osioł chłopaka, dziwacznego brata, przezabawnych przyjaciół... Bo czego mogę sobie jeszcze zapragnąć? Brak głodu na świecie i pokój? Oddaję tyle ile mogę na różne fundację, ale całego świata nie zbawię i dobrze o tym wiem, ale ta świadomość mnie zabija Zen...
- Meg, jesteś dobrym człowiekiem. Starasz się jak możesz, tylko by zmienić świat. Ja, Jo i chłopaki wspieramy cię. Lecz dobrze, że wiesz, że całego świata nie uratujesz. Każdy robi wszystko na miarę swoich możliwości. Jak wiadomo, każdy ma ręce związane, bo 3/4 świata jest zarozumiałych i nie zdołasz ich nakłonić do pomocy. Czasami też musisz myśleć o sobie i swoich potrzebach, dlatego zapraszam cię na kolację.
- Wolę TV na mojej ukochanej kanapie w Londynie.
- W takim razie, będę zmuszony cię zabrać na romantyczną kolację w Nowym Jorku, a później porwać cię do Londynu.
- Yyp! Nie na kolację. Na Londyn.
- Anorektyczka.
- Ej! - Uderzyłam go w ramię.
- Prawda.
- Niekoniecznie.
- Meggie, każdy cię zna.
- No ej! Nie jestem anorektyczką!
Nagle przyszła reszta.
- Owszem jesteś. - Odezwała się Joanne.
- Sama skóra i kości. - Harry.
- Jak takie osoby mogą żyć bez jedzenia, to ja nie wiem. Ja kocham jedzenie. - Niall.
- To już wszyscy wiemy, Niall. - Lou.
- Nie martw się blondynku. Nadal cię kocham. - Jo.
Dolecieliśmy do Nowego Jorku. Pojechaliśmy na MSG. Ledwie weszliśmy do budynku, a już zaczęliśmy się przygotowywać.
- KANAPA! - Krzyknął Harry i biegł w kierunku mebla.
- HARRY SPIERDALAJ! TO MOJA KANAPA! - Darłam się, biegnąc za nim.
- NIE BO MOJA! - Okrzyknął. Loczek dobiegł szybciej i rzucił się na kanapę.
- Zayn! Harry położył się na moją kanapę! - Udałam, że płaczę.
- Oj ty moja księżniczko. - Wziął mnie na ręce. Poszliśmy do Hazzy. Malik położył się na niego. - Zapraszam na kanapę. Całkiem wygodna. Nie, Styles?
- Aua! Uważaj z tymi łokciami! - Darł się loczek.
- Trochę marudzi, ale nie jest źle. - Zaśmiał się mój Bad Boy.
Położyłam się na nich.
- Same kości, no weźcie trochę przypakujcie, albo co! - Jęczał Harry.
- ROBIMY KANAPKĘ! - Wydarł się Louis i rzucił się na nas. Zaraz dołączył Liam, Joanne i Niall.
- Moje żebra! - Jęczał Hazz.
- Twoje żebra? Moje krocze! Jo bież to kolano! - Zayn.
- Tylko, że to nie ja! - Jo.
- Bo to ja! - Zaśmiał się Lou.
- Za co?! - Malik.
- Za to, że przystawiasz się do mojej siostry! - Lou.
- Megan! - Zayn.
- Louis! - Ja.
- Ja! - Louis.
- Louis... - Ja.
- Dobra. Kochani złazimy. Wujka Lou wszystko boli. Niall ogranicz wizyty w Nandos. - Lou.
Tak minęły nam przygotowania. Wygłupy, opierdalning, trochę śpiewaliśmy i znów opierdalning. Później przyszedł czas... Na koncert.
______________________________________________________________
Jak tam moje skarby? Komentujcie bo smutno. :c
Co chcielibyście w następnym rozdziale? Piszcie c:
Lovv, May xx

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon by Selly